30/18
22.11.2020 / Bogusław ZiębowiczPowoli zbliża się trzydziesta rocznica moich osiemnastych urodzin i stąd tajemniczy tytuł tego tekstu.
Trzydzieści lat dorosłości, życia w wolnym świecie, niekończących się wyborów i dążenia do materialnej stabilizacji.
Myślę, że przez te wszystkie lata spełniłem się muzycznie i życiowo. Nie przesłuchałem wszystkich płyt na świecie i ciągle nie wiem, czy osiągnąłem życiową równowagę…
Na początku tego spełnienia był rok 1991 – podobno ostatni najlepszy rok dla muzyki rockowej! Przez następne trzy dziesięciolecia nie było już w muzyce takiego roku, który obfitowałby w tak wspaniałe muzyczne dzieła, tak przełomowe płyty.
Nie zdawałem sobie wtedy sprawy z powagi muzycznych czasów. Po prostu miałem osiemnaście lat i chciałem brać życie pełnymi garściami i poszerzać muzyczne horyzonty.
Jak się okazało miałem w czym wybierać. Nie musiałem wcale grzebać w przeszłości, co też wtedy lubiłem i nadal lubię. Mogłem odkrywać klasyczne płyty w chwili ich premiery.
Moje zmysły były wtedy najbardziej wrażliwe na piękno muzycznego świata. Chłonąłem go jak gąbka. Nie będę ukrywał, że wtedy nasyciłem mój mózg muzyką w większości jego objętości, oczywiście tej, która jest na nią przeznaczona. Od tej pory mój muzyczny świat dzielę na dwa okresy: do roku 1991 (90% miejsca na muzykę w mózgu) i po nim (10% miejsca na muzykę w mózgu). Te proporcje świadczą o tym, że dzisiaj można mnie nazwać po prostu żywą skamieliną. Lepiej to niż być nikim…
Poniżej moje nieobiektywne zestawienie kilkunastu płyt, które powaliły mnie na kolana w 1991 roku. Wybrałem tylko te tytuły, które zapisałem na kartce w pięć minut od momentu powstania pomysłu w mojej głowie.
R.E.M – Out of Time
Do siedmiu razy sztuka. Siódmy album to strzał w dziesiątkę. R.E.M stali się światową gwiazdą. Tylko czy oni na pewno tego chcieli? W pamięci na zawsze pozostanie Losing My Religion i taniec połamaniec Michaela Stipea w teledysku – na imprezach tanecznych zawsze staram się go naśladować.
Lenny Kravitz – Mama Said
Od Fields of Joy do Buterfly dzieło doskonałe. Prawie plagiat muzyki przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Lenny to odważne i utalentowane zwierzę sceniczne.
Metallica – Metallica
I ja na chwilę stałem się fanem tego zespołu. Metallica tym albumem weszła bocznymi drzwiami na szkolne potańcówki. Kto nie tańczył ze swoją sympatią przytulańca do Nothing Else Matters ten trąba!
Pearl Jam – Ten
Chciałem wyglądać jak Eddie Vedder. Zresztą wszyscy w zespole stylówę mieli obłędną! Wtedy grali od serca. Myślałem, że będą tacy na zawsze. Myliłem się.
Guns N Roses – Use Your Illusion I&II
Kolega dostał dwie części Use… w paczce prosto z USA. Jak ja marzyłem usłyszeć November Rain z płyty CD! Nie miałem odtwarzacza, kolega zresztą też. Wtedy tylko przez sekundę dotknąłem tego srebrzystego krążka i mogłem się na niego napatrzeć. Słuchanie w wersji CD nadrobiłem w XXI wieku.
Nirvana – Nevermind
Po pierwszym przesłuchaniu płyty myślałem, że to nowe wcielenie Black Sabbath. Taka sama świeżość i bunt jaki dwie dekady wcześniej zaproponowali Tony, Ozzy, Bill i Geezer. Od początku wiedziałem, że to jest jedna z najważniejszych płyt na świecie.
Genesis – We Can’t Dance
A co tu robią takie dinozaury muzyki rockowej? Są na liście ponieważ po ponad dwudziestu latach istnienia i nagrania trzynastu albumów studyjnych zrealizowali płytę na miarę lat dziewięćdziesiątych. I co ważne: chciało jej się słuchać i słuchać…
Red Hot Chili Peppers – Blood Sugar Sex Magic
To „prawdopodobnie najlepszy album, jaki Red Hot Chili Peppers kiedykolwiek nagrali”. Hardrockowe granie połączone z pulsującym funky. Pasuję mi to do dziś, tak jak mój ulubiony utwór Under the Bridge. Na tej płycie zajechałem mój walkman Sony kupiony w jeszcze w Pewexie.
U2 – Achtung Baby
„Dziwne to nowe U2. Oni naprawdę ścieli Joshua Tree. No ale mamy lata dziewięćdziesiąte i trzeba iść z duchem czasu.” – tak sobie wtedy myślałem. Ujęła mnie okładka płyty rodem z Berlina Wschodniego. Mur berliński definitywnie zniknął w listopadzie 1991 roku.
Queen – Innuendo
Smutno było patrzeć jak Freddie Mercury odchodzi. Teledysk z utworem These Are The Days Of Our Lives poruszył mnie do łez. Wtedy zacząłem inaczej postrzegać śmierć i zespół Queen.
Ozzy Osbourne – No more tears
Czterdziestotrzyletni „dziadek” Ozzy nagrał chyba pierwszą w swoim życiu płytę na trzeźwo. Po usłyszeniu utworu tytułowego jego gitarzysta Zakk Wylde stał się dla mnie gitarowym bogiem na ponad dekadę. Czy ktoś wtedy przypuszczał, że trzydzieści lat później Ozzy będzie jeszcze wciąż żył i wyda nową płytę?
The Smashing Pumpkins – Gish
Pierwszy Smashing Pumpkins a mnie się wydawało, że jego brzmienie znam od zawsze. Mięsistość gitary Billyego Corgana idealnie pasowała do dźwięku silnika Skody Favorit, którą wtedy miałem okazję jeździć. Ta płyta zawsze będzie mi się kojarzyła z początkami mojej motoryzacyjnej przygody.
Marillion – Hollidays in Eden
Druga płyta nowego Marillion ze Stevem Hogartem. Na tym wydawnictwie pokochałem głos Steva i tak mi zostało do dzisiaj. Zespół oddzielił ziarno od plew i poszedł własną drogą a ja razem z nim na dobre i na złe.
Talk Talk – Laughing Stock
Na tej płycie najważniejsze są przerwy między poszczególnymi nutami, których zespół używa bardzo oszczędnie. Takie post rockowe podejście do muzyki wtedy mnie oczarowało i stało się przyczynkiem do nowych nie-rockowych muzycznych eksploracji.
Yes – Union
Według krytyków jeden z najgorszych albumów Yes. Dla mnie jeden z najlepszych. Dlaczego? To jedna z pierwszych płyt CD w mojej kolekcji i zawsze grała lepiej niż pirackie kasety i skatowane płyty winylowe. Poza tym zawsze kojarzyła mi się z wolnością.
Dead Can Dance – A Passage in Time
Jedyna kompilacja w zestawie. Co to za dziwna muzyka wydobywa się z głośników? To początek mojej fascynacji tym zespołem. Wtedy nie wiedziałem że zachoruję nieuleczalnie na Dead Can Dance.
Ja to mam szczęście! Stałem się dorosły w ostatnim najlepszym roku dla muzyki rockowej.
Bogusław Ziębowicz