Superglina z Detroit
26.05.2020 / Arkadiusz Dziura "Na Skraju Ekranu", "Klub Amatorów Kina"Alex Murphy to policjant, który świeżo został przeniesiony na posterunek, gdzie nie ma tygodnia bez śmierci któregoś z gliniarzy. W czasie postoju, czekania na kawę lub stania w korku, bawi się swoim pistoletem niczym Clint Eastwood z trylogii dolarowej. Bardzo szybko jednak zostaje zabity przez gang (to również jedna z najbrutalniejszych scen jakie widziałem w swoim życiu), a jego ciało od tego momentu służy za podstawę do robota policjanta – niezniszczalnego stróża porządku. Ktoś taki jak on jest teraz potrzebny i bardzo przydatny – ale wraz z ciałem zachowały się również wspomnienia Murphy’ego, których miało nie być. Razem z nimi robot przestaje być jedynie przedmiotem w rękach korporacji.
Całą trylogię oglądałem ostatni raz w podstawówce, to będzie z 20 lat temu. Nie pamiętam za wiele oprócz tego, że „takie kino się wtedy oglądało w domu”, choć rzeczywiście cały proces walki o człowieczeństwo wrył się w moją pamięć już wtedy. Paul Verhoeven trzymał jednak sprawę w ryzach, bez zwracania szczególnej uwagi na tą stronę swojej produkcji, mówienia „patrz, o jakich głębokich sprawach teraz gadamy!”, nic z tych rzeczy. Film kończy się wtedy, kiedy antagonista zostaje pokonany i tyle. Reżyser nie mówi, co widz ma w jego produkcji zobaczyć – masz wybór, możesz oglądać dla wybuchów i brutalności, możesz dla historii, albo dla obu. I nie jesteś gorszy lub lepszy od tych, co oglądają „Robocopa” dla innych elementów niż ty. Zaskakujące i odświeżające podejście w tym jakby nie było złożonym obrazie.
Imponuje mi jak dosłownie miażdżona jest tu kultura popularna, media telewizyjne, dominuje powszechny brak szacunku dla życia ludzkiego, a nawet policja. Między tą ostatnią i gangami ulicznymi wprost postawiono znak równości, jako dwie masy, które niczym się od siebie nie różnią. Robią tylko, co im się każe, bez kwestionowania rozkazów – i policja wychodzi na tym zdecydowanie gorzej.
Temat brutalności policji jest kwestionowany nawet dzisiaj, wtedy również był gorącym komentarzem społecznym, ale warto w tym miejscu zwrócić uwagę na to, że Verhoeven nie mówi o tym przez pryzmat rasizmu. U niego to nie biali strzelają do czarnych, to człowiek strzela do człowieka. Tej zdroworozsądkowej perspektywy brakuje we współczesnym kinie.
Tak samo, jak ogromnej ilości wulgarnej brutalności. To autentycznie jeden z najbardziej wizualnych tytułów w historii kina. Naprawdę niesamowity widok, zobaczyć film, w którym każdy strzał ma swój impakt, moc, ciężar, a jucha leje się na całego – nawet jeśli jego prezentacja to aspekt czysto filmowy (można stać obok eksplozji i uszy wciąż będą sprawne).
Dobrze sobie przypomnieć, ile bólu i zniszczenia przynosi strzelba, a jedynymi osobami cieszącymi się z wybuchów są zdemoralizowani przestępcy. Kino przez duże K.
A teraz trochę z innej beczki. Twórcy tego filmu niewiele pomylili się kreśląc dramatyczną przyszłość temu miastu, które kiedyś było jednym z najważniejszych ośrodków miejskich w Stanach. Wystarczy wspomnieć, że w pierwszej połowie XX wieku swoje fabryki w mieście mieli najważniejsi gracze branży motoryzacyjnej: Ford, Chrysler i General Motors. W latach 50. cała Ameryka zasłuchiwała się w nagraniach miejscowej wytwórni Motown Records, która produkowała kolejne gwiazdy z prędkością karabinu maszynowego.
Pod koniec wspomnianej dekady ludność Detroit liczyła 1,8 mln mieszkańców by w 2010 skurczyć się do… 700 tysięcy, czyli zmalała o około (bagatela) 65%! Jeszcze w latach wielkiej prosperity wielopasmowa droga szybkiego ruchu miała ułatwić mieszkańcom bogatych przedmieść dojazd do centrum. Zamiast tego stała się swoistą barierą i granicą oddzielającą bogatych mieszkańców od biednych… Mowa oczywiście o słynnej „8 mili”.
W 2013 roku byliśmy świadkami precedensowej sytuacji w dziejach USA – dogorywające Detroit, totalnie niewydolne finansowo ogłosiło swoją upadłość. W tamtym okresie pustostany zajmowały łączną powierzchnię 100 km kwadratowych, nie działało 40% oświetlenia miejskiego, na interwencję policji trzeba było czekać około godziny (o ile w ogóle przyjechali), a karetek było „jak na lekarstwo”. Na porządku dziennym były podpalenia domów i strzelaniny na ulicach w biały dzień… Ot to po prostu kolejny raz kiedy szeroko rozumiana fantastyka naukowa okazała się być wielce prorocza. Zamieszczone zdjęcia przedstawiają współczesne Detroit.